Белорусский портал в Казахстане

Argentyna u progu 10. bankructwa. Polka opowiada o szalejących cenach i pieniądzach bez wartości



Świat zmaga się z inflacją. Np. w Argentynie przekracza już 50 proc., a jak pokazuje jedna z Polek mieszkających w tym kraju, niektóre podstawowe produkty spożywcze w 2 lata zdrożały nawet trzykrotnie.

Na większe zakupy musi brać grube pliki gotówki, bo peso jest prawie bezwartościowe. Z tego powodu Argentyńczycy wymieniają je masowo na dolary, a na ulicach królują cinkciarze.

Rząd Argentyny chce odgórnego zamrożenia ceny prawie 1300 produktów spożywczych i innych artykułów w celu zahamowania galopującej inflacji.

Ceny w Polsce rosną najszybciej od 20 lat, co wzbudza spore oburzenie Polaków. Najnowsze dane z piątku mówią o średnich podwyżkach na poziomie 5,9 proc. w skali roku. To jednak nic w porównaniu do sytuacji w Argentynie. Tam jest prawdziwa drożyzna. Mowa o inflacji przekraczającej już 50 proc.!

Doszło do tego, że rząd Argentyny chce odgórnego zamrożenia ceny prawie 1300 produktów spożywczych i innych artykułów w celu zahamowania galopującej inflacji. Na początek, testowo, na 90 dni.

- Regularnie, z miesiąca na miesiąc, widać jak zmieniają się ceny na półkach sklepowych - przyznaje Sylwia Trzeszczkowska, Polka od dwóch lat mieszkająca w Argentynie.

Ceny w Argentynie szaleją

- Osobiście ubolewam nad tym, jak szybko drożeje ryż. Gdy dwa lata temu przyleciałam do Buenos Aires na studia, płaciłam około 30 peso. Teraz kosztuje blisko 90 peso. Mleko można było kupić za 25 peso, a teraz to 60-70 peso. Chleb zdrożał z 90 do 150 peso, a np. Yerba Mate, bez którego Latynosi nie wyobrażają sobie dnia, ze 180 do 340 peso - wylicza.

Sylwia, jako studentka, przyznaje, że kiedyś za 1000 peso można było zrobić porządne zakupy na kilka dni. Teraz starczy to na zakup kilku produktów. Zrobienie zapasów w markecie na tydzień dla jednej osoby to wydatek rzędu 3-4 tys. peso. To około 30-40 dolarów, czyli blisko 120-160 zł.

Przeciętny Kowalski z zarobkami w Polsce nie będzie w Argentynie biedował, ale dla tamtejszych obywateli ceny robią się już kosmiczne.

- Może to brzmieć dziwnie, ale ludzie się już do tego przyzwyczaili. Historia kraju w ostatnich latach pisana jest przez następujące po sobie kryzysy, które są wywoływane przez różne czynniki, ale efekty są takie same. W Polsce może oburzać ludzi 6 proc. inflacji, a w Argentynie 50 proc. już przestało - wskazuje nasza rozmówczyni.

Coraz większa bieda

Jak mają się ceny do zarobków? Zakupy na tydzień dla jednej osoby to mniej więcej 10 proc. średniej płacy w Argentynie, którą można szacować na około 30 tys. peso. Nie jest to może wartość wynikająca z oficjalnych statystyk, ale dobrze oddaje przeciętny poziom wynagrodzeń.

- Spokojnie żyje się dopiero tak przy 80 tys. peso., a wiele osób marzy, żeby dobić do 20 tys. Tak jest np. w gastronomii, a napiwki rzędu 10 peso to tak, jakby w Polsce zostawić kelnerowi kilkadziesiąt groszy - tłumaczy Sylwia.

Zauważa, że narasta problem biedy w Argentynie. Na ulicach, także w stolicy, widać coraz więcej bezdomnych. Tworzą się wręcz całe dzielnice, w których zamieszkują mniej zamożni. Widok materaców na ulicach czy rozwieszanego prania między budynkami już nawet nie dziwi. A - jak wspomina - jeszcze dwa lata temu było to rzadkością.

Bezwartościowa waluta. Liczy się tylko dolar

Sylwia Trzeszczkowska studiuje na najbardziej prestiżowym argentyńskim uniwersytecie w stolicy kraju Buenos Aires. Uczy się na wydziale nauk ekonomicznych, więc nie są jej obce tematy np. inflacji i dobrze rozumie, co dzieje się pod względem gospodarczym w tym kraju. Przyznaje, że jej w Argentynie żyje się super, ale podstawowym warunkiem jest posiadanie dolarów.

- Argentyńskie peso jest praktycznie bezwartościowe. Nie nadaje się do trzymania oszczędności. Tej waluty nikt nie chce mieć. Jeśli ludzie dostają np. wynagrodzenie w peso to od razu wymieniają je na dolary, o ile są dostępne - wskazuje.

Warto podkreślić, że w dolarach nie płaci się w sklepach. Ceny są w peso, więc na bieżące wydatki trzeba mieć lokalną walutę. Problematyczna jest kwestia przeskakiwania z waluty na walutę. Przy mniejszych nominałach też okazuje się, że na zakupy trzeba iść z pokaźnym plikiem banknotów.

Dolar króluje, ale jest duży problem z dostępnością. Można powiedzieć, że jest reglamentowany. Argentyna ma bardzo małe rezerwy walutowe. Dlatego praktycznie każdego miesiąca jedna osoba może wypłacić maksymalnie do 200 dolarów.

Czarny rynek. Dolar "blue"

- Dlatego kwitnie czarny rynek. Po głównych ulicach m.in. Buenos Aires krążą osobnicy nazywani "arbolitos" (po polsku "drzewka"), u których można wymieniać peso na nielegalne dolary nazywane "blue". W ten sposób omijane są limity narzucane przez państwo - tłumaczy Sylwia.

"Drzewka" to tacy argentyńscy odpowiednicy naszych cinkciarzy sprzed kilkudziesięciu lat. Trzeba jednak pamiętać, że u nich kursy wymiany są prawie dwa razy wyższe niż w oficjalnych kantorach. Co to oznacza?

- Turyści, przyjeżdżający do Argentyny, robią często podstawowy błąd. Wymieniają swoją walutę na peso w kantorach, co wydaje się logiczne, ale nie w Argentynie. Obecnie za dolara można dostać w kantorze około 100 peso. Tymczasem na czarnym rynku dostaniemy 180 - wylicza.

Jednocześnie, zakup dolarów u takich cinkciarzy jest dużo mniej korzystny (wtedy lepiej mieć niższy kurs z kantoru), ale - jak podkreśla nasza rozmówczyni - przynajmniej te dolary są dostępne. Wszyscy więc z tej możliwości korzystają.

Co ciekawe, ekonomiczne media w Argentynie nie tylko podają kursy oficjalnego dolara, ale też znajdziemy tam przeliczniki dla dolara "blue" z nielegalnego obrotu.

Kryzys w Argentynie okiem ekonomisty

Trudna sytuacja w Argentynie nie dziwi profesora Jacka Tomkiewicza. Wskazuje, że ten kraj zdążył już dziewięciokrotnie zbankrutować.

- Argentyna nie może się zadłużać za granicą, bo nie jest wiarygodnym graczem dla inwestorów. Jedynym sposobem finansowania wydatków publicznych jest w zasadzie drukowanie pieniędzy, a to napędza inflację. Wzrost cen wynika też z bardzo niestabilnego kursu waluty, przez co importowane towary są coraz droższe - tłumaczy profesor Tomkiewicz w rozmowie z money.pl

Dziekan kolegium finansów i ekonomii Akademii Leona Koźmińskiego (ALK) zauważa, że w listopadzie w Argentynie odbędą się wybory parlamentarne. Stąd desperackie próby pokazania przez rząd, że chce pomóc obywatelom np. poprzez zamrożenie cen.

- Problem w tym, że to nic nie da. Zmuszenie przedsiębiorców do tego, by sprzedawali towary po z góry ustalonej cenie, nie przyniesie dobrych efektów. Skończy się na tym, że sklepom nie będzie opłacać się sprzedawać wielu towarów. Inflacja znajdzie odzwierciedlenie w kolejkach i na czarnym rynku. Podobnie, jak było w Polsce jeszcze 30 lat temu, kiedy towary były sprzedawane na kartki - ostrzega.

Czy jest szansa, że Argentyna poradzi sobie z tym kryzysem?

Ekonomista ocenia, że nadzieją tego kraju mogą być drożejące surowce. Argentyna jest znaczącym eksporterem np. żywności. Mowa o soi czy wołowinie. Jeśli do tego rząd dogada się z Międzynarodowym Funduszem Walutowy w sprawie pożyczki, uda się ustabilizować wartość peso i pobudzić wzrost gospodarczy, będzie lepiej. Choć wyjście na prostą nie będzie szybkie i bezbolesne.

Chaos na szczytach władzy

Wyprowadzić kraj z kryzysu byłoby łatwiej, gdyby nie kłótnie władz państwowych i ogólny bałagan.

- Przepisy zmieniają się tu prawie co tydzień - przyznaje Sylwia.

- Wystarczy wspomnieć, że w ciągu ostatnich 10 lat Argentyna miała około 17 ministrów finansów i 13 szefów banku centralnego. Prezydent jest lewicowy, wiceprezydent raczej bardziej prawicowa. Zbliżające się wybory może przegrać partia prezydenta i wszystko jeszcze bardziej się skomplikuje, bo straci poparcie w parlamencie - komentuje sytuację Tomkiewicz.

Z perspektywy Polki mieszkającej w Argentynie nadzieje na wyjście kraju z kryzysu są dość iluzoryczne. Przyznaje też, że sami obywatele nie bardzo wierzą, że coś może się szybko zmienić na lepsze. Bo rządzący głównie pudrują rzeczywistość i udają, że pomagają najbiedniejszym, ale np. paczki żywnościowe i tego typu działania nie rozwiążą znacznie szerszego problemu.

Sylwia wprost nazywa to przekupstwem obywateli ze strony władz, szczególnie widocznym w okresach przedwyborczych. Sugeruje, że na tym tle jej rodacy z Polski nie mają powodów do narzekań, bo "nad Wisłą naprawdę dobrze się żyje".

Damian Słomski
Money.pl, 17 października 2021

Ссылка на текущий документ: http://belarus.kz/aktueller/10-0/68/61000
Текущая дата: 17.11.2024