Biegli nie stwierdzili trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego na wraku Tu-154 - poinformował szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg. Dodał, że dowody nie dają podstaw, by twierdzić, że katastrofa smoleńska była efektem zamachu.
We wtorek "Rzeczpospolita" podała, że polscy prokuratorzy i biegli, którzy ostatnio badali wrak tupolewa w Smoleńsku, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych - trotylu i nitrogliceryny.
Na specjalnej konferencji prasowej zaprzeczył temu płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo ws. katastrofy z 10 kwietnia 2010 r. Jak powiedział, informacje "Rz" wymagają sprostowania, zawierają "szereg informacji nieprawdziwych lub co najmniej nieprecyzyjnych" oraz "nieuprawnione spekulacje". Charakter publikacji gazety o rzekomym wykryciu trotylu na szczątkach samolotu Szeląg uznał za "sensacyjny".
"Powołani przez prokuraturę biegli nie stwierdzili obecności na wraku tupolewa trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego" - oświadczył. Zaprzeczył, by - jak pisała "Rz" - stwierdzono ślady materiałów wybuchowych wewnątrz samolotu, na poszyciu skrzydła, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem, na miejscu katastrofy i na wydobytych ostatnio szczątkach Tu-154M.
Szeląg poinformował, że wszystkie szczątki wraku zbadano tzw. spektrometrami ruchliwości jonów pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym wybuchowe. "Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych" - dodał. Zamówiona przez WPO opinia ekspertów z policji dotyczy jakichkolwiek śladów materiałów wybuchowych na wraku. Ich całościowa opinia może być gotowa nawet za pół roku.
Według Szeląga czynności biegłych służyły zabezpieczeniu próbek, a nie wyciąganiu wniosków. "Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych" - podkreślił Szeląg. Dodał, że dziś takie wnioski może "wyciągać jedynie laik, osoba niemająca elementarnej wiedzy na temat tego rodzaju badań".
Jak wyjaśniał Szeląg, urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. Dodał, że wielokrotnie sygnalizowały one możliwość wystąpienia związków chemicznych o budowie podobnej do materiałów wysokoenergetycznych; reagowały np. na namiot wykonany z PCW.
"Urządzenia wykorzystywane są tylko do wstępnych, szybkich testów przesiewowych, wskazujących co najwyżej ma możliwość wystąpienia związków chemicznych mogących być materiałem wysokoenergetycznym. Urządzenie wskazywało biegłym, że badany element powinien być zabezpieczony i poddany szczegółowym, profesjonalnym badaniom w laboratorium" - powiedział Szeląg.
Podkreślił, że zgromadzone dowody i uzyskane opinie w żaden sposób nie dostarczyły podstaw do tego, by stwierdzić, że katastrofa była efektem działania osób trzecich, zamachu. "Do dziś nie znajdujemy przesłanek, by się z takiego stwierdzenia wycofać" - powiedział.
"Śledztwo nie toczy się w ten sposób, że prokuratura mówi: ten wątek jest już wykończony. Jeżeli tak - wydaje się określoną decyzję procesową (np. zarzuty lub umorzenie jakiegoś wątku - przyp. PAP). W tym zakresie decyzje nie zapadły. Cały czas jest gromadzony materiał dowodowy, który może implikować konieczność przeprowadzenia dalszych czynności. Plan postępowania jest określony szczegółowo i na długi okres naprzód - wyjaśnił Szeląg.
Zarazem powiedział, że nie ma obaw co do tego, czy upływ czasu zniekształci wyniki tych badań. "Otóż taką obawą nie należy zaprzątać sobie głowy. Istnieją urządzenia i metody badawcze, które potrafią wykryć takie materiały dopiero teraz" – podkreślił Szeląg.
Poinformował również, że nie ma ekspertyzy, która mówiłaby, iż na ciałach ofiar katastrofy znaleziono ślady materiałów wybuchowych. Niektóre media podawały, że na kilku ekshumowanych ciałach znaleziono ślady podejrzanych substancji, mogących być takimi materiałami. Szeląg podkreślił, że ekspertyzy fizykochemiczne dotyczące próbek pobranych z ciał ekshumowanych ofiar będą częścią jednej opracowywanej opinii.
30 października 2012, Warszawa
PAP
Na specjalnej konferencji prasowej zaprzeczył temu płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo ws. katastrofy z 10 kwietnia 2010 r. Jak powiedział, informacje "Rz" wymagają sprostowania, zawierają "szereg informacji nieprawdziwych lub co najmniej nieprecyzyjnych" oraz "nieuprawnione spekulacje". Charakter publikacji gazety o rzekomym wykryciu trotylu na szczątkach samolotu Szeląg uznał za "sensacyjny".
"Powołani przez prokuraturę biegli nie stwierdzili obecności na wraku tupolewa trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego" - oświadczył. Zaprzeczył, by - jak pisała "Rz" - stwierdzono ślady materiałów wybuchowych wewnątrz samolotu, na poszyciu skrzydła, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem, na miejscu katastrofy i na wydobytych ostatnio szczątkach Tu-154M.
Szeląg poinformował, że wszystkie szczątki wraku zbadano tzw. spektrometrami ruchliwości jonów pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym wybuchowe. "Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych" - dodał. Zamówiona przez WPO opinia ekspertów z policji dotyczy jakichkolwiek śladów materiałów wybuchowych na wraku. Ich całościowa opinia może być gotowa nawet za pół roku.
Według Szeląga czynności biegłych służyły zabezpieczeniu próbek, a nie wyciąganiu wniosków. "Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych" - podkreślił Szeląg. Dodał, że dziś takie wnioski może "wyciągać jedynie laik, osoba niemająca elementarnej wiedzy na temat tego rodzaju badań".
Jak wyjaśniał Szeląg, urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. Dodał, że wielokrotnie sygnalizowały one możliwość wystąpienia związków chemicznych o budowie podobnej do materiałów wysokoenergetycznych; reagowały np. na namiot wykonany z PCW.
"Urządzenia wykorzystywane są tylko do wstępnych, szybkich testów przesiewowych, wskazujących co najwyżej ma możliwość wystąpienia związków chemicznych mogących być materiałem wysokoenergetycznym. Urządzenie wskazywało biegłym, że badany element powinien być zabezpieczony i poddany szczegółowym, profesjonalnym badaniom w laboratorium" - powiedział Szeląg.
Podkreślił, że zgromadzone dowody i uzyskane opinie w żaden sposób nie dostarczyły podstaw do tego, by stwierdzić, że katastrofa była efektem działania osób trzecich, zamachu. "Do dziś nie znajdujemy przesłanek, by się z takiego stwierdzenia wycofać" - powiedział.
"Śledztwo nie toczy się w ten sposób, że prokuratura mówi: ten wątek jest już wykończony. Jeżeli tak - wydaje się określoną decyzję procesową (np. zarzuty lub umorzenie jakiegoś wątku - przyp. PAP). W tym zakresie decyzje nie zapadły. Cały czas jest gromadzony materiał dowodowy, który może implikować konieczność przeprowadzenia dalszych czynności. Plan postępowania jest określony szczegółowo i na długi okres naprzód - wyjaśnił Szeląg.
Zarazem powiedział, że nie ma obaw co do tego, czy upływ czasu zniekształci wyniki tych badań. "Otóż taką obawą nie należy zaprzątać sobie głowy. Istnieją urządzenia i metody badawcze, które potrafią wykryć takie materiały dopiero teraz" – podkreślił Szeląg.
Poinformował również, że nie ma ekspertyzy, która mówiłaby, iż na ciałach ofiar katastrofy znaleziono ślady materiałów wybuchowych. Niektóre media podawały, że na kilku ekshumowanych ciałach znaleziono ślady podejrzanych substancji, mogących być takimi materiałami. Szeląg podkreślił, że ekspertyzy fizykochemiczne dotyczące próbek pobranych z ciał ekshumowanych ofiar będą częścią jednej opracowywanej opinii.
30 października 2012, Warszawa
PAP
Ссылка на текущий документ: http://belarus.kz/aktueller/3-0/608/17219
Текущая дата: 18.11.2024