Bułgarski rząd chce wyrzucić prawie połowę swoich ambasadorów, bo okazało się, że byli agentami komunistycznych tajnych służb.
Sprawa wyszła na jaw, gdy komisja parlamentarna badająca akta Dyrżawnej Sigurnosti ogłosiła nazwiska 192 byłych agentów, którzy po upadku komunizmu stali się wysokiej rangi dyplomatami za granicą. Okazało się, że agentami byli obecni ambasadorzy w Berlinie, Londynie, Madrycie, Rzymie, Ankarze, Moskwie i wielu innych stolicach. W sumie z 26 ambasadorów w krajach Unii Europejskiej 13 to współpracownicy bułgarskiego odpowiednika KGB.
Prawicowy rząd uznał to za "absolutnie nie do przyjęcia". - Proszę sobie wyobrazić tych agentów w krajach Europy Zachodniej. Kiedyś, gdy tam pracowali, byli wrogami Zachodu, a dziś reprezentują nasz rząd - tłumaczył premier Bojko Borysow.
- Po dokładnym rozpatrzeniu wszystkich przypadków rząd poprosi prezydenta o odwołanie tych, którzy współpracowali ze służbami - wtórował mu minister spraw zagranicznych Nikołaj Mładenow. Według jego obliczeń 40 proc. wszystkich ambasad i przedstawicielstw jest w rękach byłych agentów.
Zapowiedział też, że rząd jak najszybciej przedstawi projekt ustawy zakazującej byłym agentom pełnienia służby w MSZ. Dotychczas Bułgaria nie miała takich przepisów. Po upadku komunizmu pierwszy demokratyczny rząd wyrzucił co prawda wielu dyplomatów wcześniej powiązanych ze służbami, ale ci, którzy dziś sprawują funkcje, przeszli zapewne przez sito, bo jako młodzi ludzie byli na niższych stanowiskach.
Rząd ocenia, że wymiana dyplomatów może zostać przeprowadzona w ciągu roku, ale wcale nie jest pewne, czy do tego dojdzie. Przeciw jest bowiem lewicowy prezydent Georgi Pyrwanow, do którego prerogatyw należy odwoływanie ambasadorów. Zresztą sam Pyrwanow w 2007 r. został ujawniony jako współpracownik służb. - To ci dyplomaci, a nie obecny rząd, wprowadzili Bułgarię do UE i NATO - mówi prezydent.
Bułgarskie służby specjalne zyskały sobie wyjątkowo ponurą sławę. Kojarzone są z próbą zabójstwa Jana Pawła II w 1981 r. Trzy lata wcześniej bułgarscy agenci zabili w Londynie za pomocą parasolki ze szpikulcem z trucizną dysydenta Georgi Markowa.
Źródło: Gazeta Wyborcza
16 grudnia 2010
Prawicowy rząd uznał to za "absolutnie nie do przyjęcia". - Proszę sobie wyobrazić tych agentów w krajach Europy Zachodniej. Kiedyś, gdy tam pracowali, byli wrogami Zachodu, a dziś reprezentują nasz rząd - tłumaczył premier Bojko Borysow.
- Po dokładnym rozpatrzeniu wszystkich przypadków rząd poprosi prezydenta o odwołanie tych, którzy współpracowali ze służbami - wtórował mu minister spraw zagranicznych Nikołaj Mładenow. Według jego obliczeń 40 proc. wszystkich ambasad i przedstawicielstw jest w rękach byłych agentów.
Zapowiedział też, że rząd jak najszybciej przedstawi projekt ustawy zakazującej byłym agentom pełnienia służby w MSZ. Dotychczas Bułgaria nie miała takich przepisów. Po upadku komunizmu pierwszy demokratyczny rząd wyrzucił co prawda wielu dyplomatów wcześniej powiązanych ze służbami, ale ci, którzy dziś sprawują funkcje, przeszli zapewne przez sito, bo jako młodzi ludzie byli na niższych stanowiskach.
Rząd ocenia, że wymiana dyplomatów może zostać przeprowadzona w ciągu roku, ale wcale nie jest pewne, czy do tego dojdzie. Przeciw jest bowiem lewicowy prezydent Georgi Pyrwanow, do którego prerogatyw należy odwoływanie ambasadorów. Zresztą sam Pyrwanow w 2007 r. został ujawniony jako współpracownik służb. - To ci dyplomaci, a nie obecny rząd, wprowadzili Bułgarię do UE i NATO - mówi prezydent.
Bułgarskie służby specjalne zyskały sobie wyjątkowo ponurą sławę. Kojarzone są z próbą zabójstwa Jana Pawła II w 1981 r. Trzy lata wcześniej bułgarscy agenci zabili w Londynie za pomocą parasolki ze szpikulcem z trucizną dysydenta Georgi Markowa.
Źródło: Gazeta Wyborcza
16 grudnia 2010
Ссылка на текущий документ: http://belarus.kz/aktueller/8-/136/3323
Текущая дата: 25.11.2024