Z okupowanej Polski zrabowano, według różnych wyliczeń, od 50 tys. do 200 tys. dzieci; były one nie tylko zabierane z sierocińców, ale i odbierane polskim rodzicom. Okręg Rzeszy Kraj Warty ze stolicą w Poznaniu powstał w związku z dekretem Adolfa Hitlera o wcieleniu do III Rzeszy części ziem polskich. Zamieszkiwało go prawie 5 mln osób, w przeważającej większości Polaków.
______________________________
PAP: Skąd wziął się pomysł germanizowania polskich dzieci z domów sierot z Kraju Warty?
Dr Bogumił Rudawski: Pomysł ten pochodzi od Heinricha Himmlera, szefa SS i policji niemieckiej. Pierwsze koncepcje związane z germanizowaniem dzieci polskich pojawiły się już na początku wojny, jednak dopiero w połowie 1941 r. zaczęły przybierać konkretniejsze kształty. Wówczas z inspekcją do Kraju Warty przybył Himmler, którego uwagę zwróciły dzieci polskie „cenne rasowo”.
PAP: O co dokładnie chodziło Himmlerowi?
Dr Bogumił Rudawski: Był opętany myślą, że w pojedynczych przypadkach, w żyłach tych dzieci może płynąć „nordycka krew” i dlatego dążył do ich pozyskania dla narodu niemieckiego. Bardzo szybko zaczęto te dzieci nazywać „niemieckimi sierotami”, twierdząc, że pochodziły one rzekomo od rodziców niemieckiego pochodzenia i tylko w wyniku niesprzyjających okoliczności znalazły się w polskich placówkach opiekuńczych. Wtedy też niemieccy urzędnicy wspominają chyba po raz pierwszy o dzieciach znajdujących się w polskich sierocińcach, które należy poddać selekcji rasowej i ewentualnie zniemczyć.
Dr Bogumił Rudawski: Himmler był opętany myślą, że w pojedynczych przypadkach, w żyłach tych dzieci może płynąć „nordycka krew” i dlatego dążył do ich pozyskania dla narodu niemieckiego. Bardzo szybko zaczęto te dzieci nazywać „niemieckimi sierotami”, twierdząc, że pochodziły one rzekomo od rodziców niemieckiego pochodzenia i tylko w wyniku niesprzyjających okoliczności znalazły się w polskich placówkach opiekuńczych.
PAP: Jak koncepcja Himmlera wpisywała się w generalne założenia germanizacji ludności polskiej z ziem wcielonych do Rzeszy?
Dr Bogumił Rudawski: Zgodnie z poglądami Hitlera, za skuteczną i właściwą uważano w okresie wojny germanizację ziemi - w odróżnieniu od germanizacji ludzi, która była praktykowana w okresie zaborów. Niemczenie ziem włączonych do Rzeszy, w tym Kraju Warty, zakładało wysiedlenie ludności polskiej i sprowadzenie na jej miejsce Niemców. Polaków wywłaszczono także z całego posiadanego mienia, które przekazywano niemieckim osiedleńcom.
Istniały jednak pewne działania Niemców, które możemy nazwać germanizacją ludzi i które przybrały z czasem na znaczeniu. Myślę tu o działaniach podjętych w związku z wprowadzaniem niemieckiej listy narodowej, na którą wpisywano osoby rzeczywistego pochodzenia niemieckiego, oraz takie, które uznawano za Niemców. Wobec tej ostatniej grupy stosowano przymus germanizacji. Należy podkreślić, że w III Rzeszy, germanizowano te osoby, które uznano za wartościowe ze względów rasowych. Była to koncepcja Himmlera, który uważał, że tylko w ten sposób Niemcy mogą zyskać właściwy przyrost biologiczny.
PAP: Jak wyglądały niemieckie działania odnośnie polskich dzieci przed wydaniem zarządzenia z 19 lutego 1942 roku?
Dr Bogumił Rudawski: Przeznaczone do germanizacji dzieci planowano przesiedlać do odpowiednich zakładów wychowawczych na terenie Rzeszy, lub przekazywać niemieckim rodzinom. Trudno dziś jednak określić, jakie były rozmiary tej akcji. Posiadamy informacje o 292 dzieciach, które przeszły pozytywnie selekcję rasową, część z nich trafiała do rodzin zastępczych. Z niemieckiego punktu widzenia efekty były jednak niezadawalające.
PAP: Jak wyglądał aparat selekcjonujący dzieci do germanizacji?
Dr Bogumił Rudawski: Był on, co było zresztą typowe dla biurokracji niemieckiej, bardzo rozbudowany. Wszystkie instytucje uwikłane w proceder rabunku polskich dzieci były podporządkowane Himmlerowi.
PAP: Co to były za instytucje?
Dr Bogumił Rudawski: Pierwszą z ich był Główny Urząd Rasy i Osadnictwa SS. Zatrudnieni w nim selekcjonerzy przeprowadzali badania rasowe i po ich zakończeniu wydawali decyzję stwierdzającą, czy dziecko nadaje się do zniemczenia i czy stanowi pożądany przyrost ludności. Badania te były maskowane jako badania lekarskie. W Kraju Warty główna siedziba tej instytucji znajdowała się w Łodzi, a jej pracownicy regularnie odwiedzali niemieckie placówki wychowawcze.
PAP: A jaki związek z rabunkiem polskich dzieci miało stowarzyszenie Lebensborn i jego placówki?
Dr Bogumił Rudawski: To właśnie jemu w rozporządzeniu z 19 lutego 1942 r. wyznaczono zadanie niemczenia zrabowanych dzieci. Tam zmieniano m. in. personalia dzieci poprzez nadawania im nowych kart urodzenia. Lebensborn (z niem.: Źródło życia) przeprowadzał też adopcję dzieci. Dzieci z okupowanej Wielkopolski umieszczano przede wszystkim w Lebensbornie w Połczynie Zdroju. Podobny ośrodek funkcjonował w łódzkim Helenówku, choć tutaj w pierwszej kolejności umieszczano młode Niemki, które miały rodzić dzieci.
PAP: Jakie dzieci nadawały się do zniemczenia?
Dr Bogumił Rudawski: Pierwszym kryterium, na podstawie którego wybierano dzieci był ich wygląd. Każde dziecko o blond włosach i niebieskich oczach mogło paść ofiarą polityki germanizacyjnej. Jednak głównej weryfikacji dokonywali selekcjonerzy rasowi ze wspomnianego już Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa.
Dr Bogumił Rudawski: Należy jednak podkreślić, że mowa jest nie tylko o sierocińcach, ale także o odbieraniu dzieci rodzicom. Poszukiwania „niemieckich sierot” zaczęły się właśnie w Kraju Warty, a przybrały konkretną formę wraz z zarządzeniem Himmlera z 19 lutego 1942 r. Od tej daty możemy mówić o systematycznym rabunku polskich dzieci.
Selekcja rasowa polegała na przeprowadzeniu skrupulatnych badań medycznych, w czasie których określano dokładnie wielkość, kształt i inne cechy fizyczne poszczególnych części ciała. Na podstawie uzyskanych wyników dokonywano oceny rasowej i klasyfikowano dziecko do jednego z typów rasowych. Dużą wagę przywiązywano też do badań psychologicznych, w czasie których ustalano cechy charakteru dziecka.
PAP: Co się działo z takimi dziećmi po badaniach rasowych i zdrowotnych?
Dr Bogumił Rudawski: Odebrane z sierocińca lub polskim rodzicom dzieci „zdatne do zniemczenia” trafiały do centralnego domu dziecka w Bruczkowie w powiecie gostyńskim, Kaliszu lub innej mniejszej placówki tego typu. Tam pozostawały przez sześć tygodni pod obserwacją personelu niemieckiego. Dzieci żyły w strachu, upokarzających warunkach higienicznych, często były bite. Po tym okresie dziecko przejmował Lebensborn. Stamtąd dzieci młodsze, w wieku od dwóch do sześciu lat, trafiały do adopcji do rodzin niemieckich. Starsze kierowano natomiast do niemieckich szkół z internatem.
PAP: Jak wyglądała sama germanizacja i zacieranie polskich korzeni?
Dr Bogumił Rudawski: Przede wszystkim dokonywano zmiany imienia i nazwiska dziecka lub nadawano nowe. Nazwisko zniemczano, czasami pozostawiono tylko pierwsze litery np. nazwisko Alodii Witaszek, córki Franciszka Witaszka, którą poddano niemczeniu, zmieniono na Alice Wittke. Natomiast gdy dziecko było przekazywane do adopcji, otrzymywało nazwisko przybranych rodziców. W tych licznych wypadkach zmiany nazwiska dokonywano zatem dwukrotnie.
Przyjętą praktyką było również fałszowanie daty urodzin. Dla zupełnego zatarcia śladów prowadzono również osobne biura meldunkowe, które były pod kontrolą zakładów opiekuńczych. Gromadzone w nich formularze zameldowania i wymeldowywania dzieci były na bieżąco niszczone. W głównej siedzibie Lebensborn w Monachium istniał centralny rejestr meldunkowy, lecz nie przetrwał on wojny.
PAP: Co się działo z polskimi dziećmi po wojnie? Na jakiej podstawie można było ustalić ich prawdziwą tożsamość?
Dr Bogumił Rudawski: W powojennej Polsce rozwinięto akcję odzyskiwania dzieci polskich z terenu Rzeszy Niemieckiej. W marcu 1947 r. powołano Pełnomocnika Rządu Polskiego do Rewindykacji Dzieci, którym został polski prawnik Roman Hrabar. Szybko zorganizował on zespół współpracowników, który wyjechał do okupowanych przez aliantów Niemiec i rozpoczął poszukiwania.
Dr Bogumił Rudawski: Po wojnie Pełnomocnik Rządu Polskiego do Rewindykacji Dzieci ustalił, iż ofiarą germanizacji padło ok. 200 tys. polskich dzieci. Jego zespołowi udało się sprowadzić do kraju ok. 30 tys. z nich. (...) Do tych danych liczbowych należy się jednak odnosić z należytą ostrożnością. Obecnie badacze przyjmują, że z okupowanej Polski, zarówno z ziem wcielonych, jak i Generalnego Gubernatorstwa, zrabowano między 50 tys. a 200 tys. „przydatnych rasowo” dzieci. Nie dysponujemy jednak dokładniejszymi danymi.
Pierwszym etapem prac zespołu była Bawaria, która znajdowała się w strefie amerykańskiej. Polacy współpracowali tam ściśle z UNRRA i Polskim Czerwonym Krzyżem. To właśnie Hrabarowi udało się odnaleźć obie córki Witaszka – Alodię i Darię. Ponieważ dokumentacja Lebensbornu w większości przepadła, niezwykle cenne okazały się akta pozostawione przez Główny Urząd Rasy i Osadnictwa oraz towarzystwa ubezpieczeniowe, w których dzieci były ubezpieczone na wypadek choroby. W dokumentach tych, obok nowych nazwisk dzieci, figurowały prawdziwe dane osobowe. Pozwoliło to określić tożsamość niektórych uprowadzonych dzieci.
PAP: Jakie są szacunki dotyczące polskich dzieci, które pozostały w Niemczech, z niemiecką tożsamością?
Dr Bogumił Rudawski: Hrabar ustalił, iż ofiarą germanizacji padło ok. 200 tys. polskich dzieci. Jego zespołowi udało się sprowadzić do kraju ok. 30 tys. z nich. Akcja rewindykacyjna została jednak przerwana w 1950 r. w wyniku zaostrzających się relacji między mocarstwami alianckimi. Reszta dzieci pozostała w rodzinach niemieckich. Do tych danych liczbowych należy się jednak odnosić z należytą ostrożnością. Obecnie badacze przyjmują, że z okupowanej Polski, zarówno z ziem wcielonych, jak i Generalnego Gubernatorstwa, zrabowano między 50 tys. a 200 tys. „przydatnych rasowo” dzieci. Nie dysponujemy jednak dokładniejszymi danymi.
PAP: Czy tylko polskie dzieci objęte były programem germanizacji?
Dr Bogumił Rudawski: „Niemieckie sieroty” deportowane były również z obszaru Związku Radzieckiego, Francji, Jugosławii czy Norwegii. Wydaje się jednak, że największe i najbardziej brutalne rozmiary akcja ta przybrała właśnie w Polsce.
Zdecydowana większość tych dzieci nigdy nie poznała swojej przeszłości. Było to spowodowane tym, że najmłodsze dzieci nie mogły pamiętać swojej prawdziwej tożsamości, a jak sądzę, zapewne w wielu przypadkach przybrani rodzice ukrywali przed nimi fakt adopcji. Po drugie Republika Federalna Niemiec nigdy nie przejęła odpowiedzialności za zbrodniczą działalność Lebensbornu, co też nie ułatwiało dzieciom, które w międzyczasie dorosły, dochodzenia swoich praw. Zresztą w społeczeństwie niemieckim temat ten nadal jest tabu.
Rafał Pogrzebny
PAP, 18 lutego 2017
PAP, 18 lutego 2017