W tej chwili atol nie jest wykorzystywany do żadnych eksperymentów, nie jest też zamieszkany, stacjonuje na nim tylko kilkunastoosobowy posterunek wojskowy. A jednak zagraża mu niebezpieczeństwo, któremu prawdopodobnie nie można zapobiec. Tak wynika z raportu sporządzonego przez Marcela Jurien de la Graviere, komisarza francuskiej Rady do spraw Bezpieczeństwa Nuklearnego i Promieniotwórczości w zakresie Obrony (DSND).
Pod koniec stycznia raport otrzymały władze Francuskiej Polinezji. Raport ostrzega, że struktura wapiennych i koralowych skał atolu została naruszona. W latach, gdy przeprowadzano wybuchy, atol podzielony był na sektory nazwane miło brzmiącymi dla ucha kobiecymi imionami.
Teraz – jak wskazuje symulacja komputerowa – trzy sektory na północno-wschodnim skraju atolu, Irene, Francoise i Camelia, po prostu osuną się do oceanu. Gdy do wody wpadnie 670 milionów metrów sześciennych skał, powstanie w tym miejscu fala wysokości 20 metrów. Wzbudzi ona serię fal, które rozejdą się po oceanie z prędkością rzędu 600 kilometrów na godzinę.
Sąsiedni atol Tureia, zamieszkany przez ponad 300 osób, oddalony o 105 km od Mururoa, osiągną po dziesięciu, najdalej po 13 minutach. Jeżeli uderzając w atol Tureia, będą miały około dwóch metrów wysokości, nie wyrządzą krzywdy mieszkańcom, których siedziby (wioska Fakamaru) znajdują się wyżej niż trzy metry nad poziomem morza. Ale jeśli tsunami osiągnie pięć metrów, Fakamaru zostanie zmyta z powierzchni atolu wraz z jej mieszkańcami.
Na Mururoa działa oczywiście system rejestrowania drgań atolu – Telsite. Czujniki mierzą zmiany geomechaniczne skał. Geofizycy twierdzą, że Telsite jest w stanie wykryć sygnały zwiastujące zapadnięcie się atolu kilka tygodni, najpóźniej kilka dni przed katastrofą.
Wypadek tego typu raz już się zdarzył na Mururoa, na stosunkowo niewielką skalę, w 1979 roku. Powstała wówczas fala wysokości dwóch metrów, raniąc wiele osób.
Krzysztof Kowalski
13 lutego 2011
Rzeczpospolita