Żołnierze i policja patrolują Port Moresby w piątek, dzień po ogłoszeniu przez Papuę-Nową Gwineę czternastodniowego stanu wyjątkowego. Udało się w ten sposób przerwać zamęt w mieście.
Jak podaje "Guardian", społeczne niepokoje rozpoczęły się w środę, gdy na ulice wyszli demonstranci. Strajki wybuchły, bo administracja zapowiedziała obniżki wynagrodzeń w sektorze publicznym. Potem urzędnicy tłumaczyli, że doszło do błędu administracyjnego, ale ludzkiego gniewu już nie dało się uśmierzyć. Zastrajkowali policjanci i żołnierze, a miasta pozbawione sił bezpieczeństwa zostały splądrowane.
W ciągu kilku godzin demonstracje przerodziły się w zamieszki - tysiące ludzi tłoczyły się na ulicach, plądrując sklepy, podpalając samochody i budynki. Tłum próbował przebić się do siedziby rządu.
Premier James Marape ogłosił 14-dniowy stan wyjątkowy. Wcześniej zawiesił kilku urzędników i postawił w stan gotowości wojsko i policję.
Papua-Nowa Gwinea: 14-dniowy stan wyjątkowy po tragicznych zamieszkach
"Guardian" donosi, że według Matta Cannona, który kieruje lokalnym oddziałem non-profit St John Ambulance, miasto wróciło do "nowej normalności". Mundurowym udało się uspokoić tłum, w mieście zapanował spokój, jedynie na stacjach benzynowych utworzyły się długie kolejki. Prawdopodobnie jeszcze w piątek ponownie otwarte zostaną supermarkety.
Zabiją skazanego nowym sposobem. Egzekucja w USA zatwierdzona
Miasto otrząsa się się z szokujących wydarzeń, ale bilans jest tragiczny - dziewięć osób zginęło w zamieszkach w stolicy, a siedem w Lae na północy kraju. Jak podał w czwartek australijski nadawca ABC, cztery ofiary to agresorzy zastrzeleni przez właściciela firmy na przedmieściach stolicy.
W szpitalu w Port Moresby przebywa ponad 50 osób poszkodowanych w zdarzeniach na ulicach. To najczęściej rany od postrzałów lub od noży.
Wirtualna Polska, 12 stycznia 2024