Łukaszenka przyjechał do Moskwy dziesięć dni przed wyborami prezydenckimi w swoim kraju na rozmowy o tworzeniu unii celnej i wspólnej przestrzeni gospodarczej, do której mają wejść Białoruś, Kazachstan i Rosja.
Punktem spornym między Mińskiem a Moskwą były w tej kwestii cła na rosyjską ropę eksportowaną na Białoruś. Łukaszenka domagał się zgody na sprowadzanie surowca bez opłat celnych. Kreml wyliczał, że Białoruś, reeksportując otrzymywaną bez cła ropę i jej przetwory dalej na Zachód, zarabia na tym rocznie 4 mld dol., które powinny trafić do rosyjskiego budżetu. Ten spór stał się powodem prawdziwej wojny propagandowej, którą Moskwa wytoczyła sąsiadowi.
Kontrolowana przez państwo telewizja NTW nadała serię reportaży "Chrzestny Bat'ka" (nawiązanie do "Ojca chrzestnego"), w których oskarżała Łukaszenkę o wszelkie grzechy z rozpustą, handlem bronią i morderstwami politycznymi włącznie.
Sam Miedwiediew dwa miesiące temu w wideoblogu nazwał białoruskiego prezydenta człowiekiem "bez honoru". - Pod adresem Rosji i jej kierownictwa płyną rzeki oskarżeń i wyzwisk. Na tym jest zbudowana cała kampania wyborcza Łukaszenki - mówił prezydent Rosji. Radził też Białorusinowi zajęcie się raczej "wewnętrznymi problemami" swego kraju i przeprowadzenie śledztw dotyczących "licznych przypadków zaginięcia" przeciwników rządów Łukaszenki.
Ten konflikt napełnił nadzieją białoruskich opozycjonistów, którzy myśleli, że Moskwa nie chce, by Łukaszenka po 16 latach rządów wygrał 19 grudnia kolejne wybory. Z kolei politycy europejscy, widząc, że białoruski przywódca ostro kłóci się z Rosją, poczuli szansę na umocnienie wpływów Zachodu w Mińsku i zaczęli z większą sympatią odnosić się do dyktatora.
W czwartek wieczorem okazało się, że Łukaszenka znów wszystkich przechytrzył. Dogadał się z Rosjanami, że ropę na własne potrzeby będzie importować z Rosji bez opłat celnych, a za to, co sprzeda dalej, zwróci sąsiadom pobrane na swej granicy cło.
Teraz opozycjoniści w Mińsku kłócą się o to, kto bardziej skorzysta na takiej umowie i kto komu ustąpił. Pewne jest jednak jedno - Łukaszenka otrzymał od Rosjan to, na czym najbardziej mu zależało, czyli poparcie polityczne przed wyborami. Rozmawiał w cztery oczy z Miedwiediewem, a potem wspólnie z nim, uśmiechnięty, pokazał się przed kamerami. Nikt już nie może powiedzieć, że Rosja go nie cierpi i jest przeciwna wybraniu go na piątą kadencję.
Białoruski prezydent pozwolił sobie nawet zakpić z atakujących go ostatnio rosyjskich dziennikarzy, mówiąc im, że "nie nadążają za swoim prezydentem".
- Łukaszenka znowu wygrał, bo udało mu się nastraszyć Moskwę tym, że zwróci się ku Zachodowi - mówi nam Dmitrij Babicz, komentator agencji RIA Nowosti i znawca relacji białorusko-rosyjskich. - Można by odsunąć go od władzy tylko wtedy, gdyby Rosja i UE postawiły wspólnie na jednego z jego dziewięciu konkurentów. Ale to nie wchodzi w grę.
- Czas i kontekst tego spotkania świadczą jednoznacznie, że Kreml po bezprecedensowym ataku na białoruskiego przywódcę ostatecznie skapitulował przed Łukaszenką - przyznaje białoruski politolog Walery Bułhakau.
Andrzej Poczobut, Grodno, Wacław Radziwinowicz, Moskwa
Źródło: Gazeta Wyborcza
12 grudnia 2010
Кoличество переходов на страницу: 1144
Версия для печати | Сообщить администратору | Сообщить об ошибке | Вставить в блог |